czwartek, 3 września 2015

BACK TO SCHOOL

Dziś tylko po polsku.

Today polish only.

Co by nie utopić się w łzach, postanowiłam wylać swoje żale na blogu, bo jest on nie tylko dla Was ale przede wszystkim dla mnie, pomaga mi czasem sobie wszystko poukładać. 

Może zacznę od początku, bo szkole do której tu chodze daaaleko do mojego ukochanego Marcinka. 1 września już za mną. Do szkoły mam 10 minut rowerem, co jest miłą odmianą, bo nie muszę się tłuc komunikacją miejską z LUDŹMI:D (pozdrawiam AsięCP).

Plan mojej szkoły

W pierwszy dzień szkoły zostałam odwieziona rowerem przez moją host mamę. Na miejscu spotkałyśmy się z moją contact person - Muriel. Muriel jest Belgijką i spędziła swoją wymianę w Malezji (!!). Pomogła mi znaleźć klasę i siedziała ze mną przez pierwsze 2h tłumacząc co mówi nauczycielka.  

Na poczatku były jakieś organizacyjno - integracyjne sprawy. Każdy dostał taki homework journal (miałam już taki jak mieszkałam w Irlandii, ale miałam 10 lat..). Zapisuje się w nim zadania domowe i ogólnie jest to taki jakby dzienniczko kalendarze. Bez niego nie wpuszczają Cię do szkoły :O
Potem już normalne przedmioty. Matematyka chyba będzie trudna, bo nie dosyć że jest po niderlandzku, to jeszcze są to logarytmy i fukcje, czyli coś co tygryski lubią najbardziej. Ale ja nie jestem tygryskiem, więc sami rozumiecie, że mi to nie odpowiada.























Angielski jak na razie jest jedynym przedmiotem, który będę uwielbiać (głównie dlatego że go rozumiem co mówi do mnie nauczycielka, success!). Pani jest przemiła, szalona 50-tka, zna angielski i niemiecki i chce żeby jej lekcje były przyjemne i stawia na konwersacje i british english.:)

Jeśli chodzi o lekcje to każda trwa 50 minut, ale przerwa jest raz na 2 lekcje czyli co 1h40min... O 12 jest godzinna przerwa na lunch, kiedy można wyjść ze szkoły i jak ktoś mieszka blisko to nawet wskoczyć do domu. 

Ludzie z mojej klasy nie mówią po angielsku. No dobra, ze 3 osoby mówią i mi tłumaczą czasem. A poza tym większość myślała, że Polska leży gdzieś koło Islandii...

Normalnie szkoła trwa od 8.21 (tak..) do 16.30. Moja host mama mi powiedziała, że od 8.30 i tym oto sposobem byłam wczoraj w szkole ok. 8.25 (odwieziona samochodem bo lało jak zwykle). No więc (ten kawałek dedykuję głównie Marcinkowiczom), tutaj jak przyjdziesz po 8.21 to już nie wejdziesz:) Bramy są zamknięte i stoi przy niej nie umiejąca angielskiego nauczycielka, która kieruje spóźnialskich do 'sekretariatu dla uczniów'. Tam Pani wpisuje Ci spóźnienie do dzienniczka i musisz mieć pod tym podpis rodzica, nauczyciela i Bóg wie kogo jeszcze. 
(Pozdrawiam Pana Wawrzyniaka, nie zamyka drzwi jak się spóźnisz!!)


Ja próbowałam wyjaśnić Pani przy bramie, że jestem exchange student i czuję się lekko zagubiona i o co cho, ale ona mówiła do mnie powoli do niderlandzku popychając w stronę sekretariatu, więc zczaiłam mniej więcej. Ale oczywiście nie przeżyłabym takiego wpisu drugiego dnia szkoły, więc poszłam do tego sekretariatu, zrobiłam słodką zagubioną minkę kota ze shreka i powiedziałam powoli i wyraźnie że się zgubiłam i nie wiem gdzie jest moja klasa (niee, wcale się nie spóźniłam :P). Odesłała mnie do głównego sekretariatu i tamta Pani zaprowadziła mnie do klasy. 

Religia była spoko, tutaj to jest religioznastwo, bo nikt nie chodzi do kościoła i raczej mało tu katolików. 

Potem kolejnym przedmiotem była Science (biologia+chemia+fizyka=pszyra), która była super, mieliśmy układ krwionośny i homeostaze.:) 


Mam tu też 2 godziny labolatrium w tygodniu więc postaram się wrócić na poziomie (pozdrowienia dla Pani Chadyniak i Pani Rudawskiej;)

Historia nie była lepsza niż w Polsce, daty i mapy, przerabiają 1 WŚ więc nie dość że jestem na obczyźnie, nie mogę z nikim pogadać po Polsku to jeszcze na historii dostaję mapę gdzie Polski nie ma <3 . Mój Pan od historii powiedział, że był kiedyś w Polsce, w latach 90'. Miał taką minę jak to mówił, że odrazu wiedziałam że myśli sobie że przyjechałam z buszu (trochę się u nas przez te 25 lat zmieniło no ale..). 

Po lunch break przeżyłam 4h, które przelały czarę goryczy. Były to 4h tego samego przedmiotu. Integrale Opdrachten. Normalnie, w 5 klasie (ja jestem tu w 6) gotowali na tych lekcjach. Więc się cieszyłam, że w końcu się nauczę robić coś więcej niż jajecznicę i pierogi z paczki. Ale niestety, w 6 klasie głównie robią GiP, czyli projekty żeby ukończyć szkołę. 4h siedziałam, zero tłumaczenia, chyba nawet przysnęłam, ale sami rozumiecie, 4h i w tym 10 minut łaskawej przerwy.

Normalnie środy sa tutaj do 12, ale my jako klasa cierpiętnicza mamy I.O. w środy popołudniu właśnie. No ale za to piątki są do 12:)

Hit dzisiejszego dnia: na lunch break wyszłam z koleżankami do parku przy szkole, zaczęło oczywiście lać strasznie, pobiegłyśmy do szkoły, ale nas NIE WPUŚCILI:) 
Przy bramie stała Pani nauczycielka i powiedziała, że na teren szkoły możemy wejść po 12.30. Takie to belgijskie realia.

Dobra, kończę już te jęki.

PS. Moja rodzina nie ma czajnika ani garnków... Właśnie wstawili ziemniaki żeby się ugotowały w.. MIKROFALI. 

Pozderki i buziaki

Martusia





1 komentarz:

  1. Och! Kochana!
    Całe szczęście chociaż, że udaje Ci się uniknąć komunikacji miejskiej! Ale co jak będzie zimniej? i jak leje? :(
    Jesteś twardzielem i dasz radę! Myślimy tu o Tobie bardzo ciepło i ślemy dobre myśli! Może przysłać Ci paczką polskie podręczniki z tematami, które przerabiasz? Czy Internet wystarczy? (wiesz, jak się wychowywałam w latach '90-tych...).
    Masz ciepłe ubrania? I co chyba najważniejsze: kurtkę przeciwdeszczową?
    I na koniec najważniejsze: już dwa tygodnie szkoły minęły: ile zebrałaś wpisów za spóźnienia? ;p
    ACP.

    OdpowiedzUsuń